Wiecie, co w rapie lubię najbardziej? Te chwile, gdy puszczam płytę nieznanego mi zawodnika (ewentualnie takiego, którego wcześniej nie doceniałem i ignorowałem), a po chwili, zamiast szerokiego ziewnięcia, przechodzą mnie ciarki. To nie zdarza się często, ale gdy już się zdarza, sprawia mi ogromną frajdę. A ten rok obfitował w takie momenty i dlatego w podsumowaniu 2013 skupię się na debiutantach. Chociaż uczciwie trzeba zauważyć, że i niektórzy obecni na scenie od lat raperzy potrafili w ciągu ostatnich 12 miesięcy nieźle zaskoczyć. Nie ulega bowiem wątpliwości, że – cytując Piha sprzed wielu lat – „lubisz go czy nie, w rapie to był rok Tedego”.
Zacznijmy od końca. A dokładniej od ostatniego dnia 2013 roku, kiedy to na kilka godzin przed północą dostaliśmy jeszcze ciepły materiał o jakże wymownym tytule „Płyta roku”. Tytule prowokacyjnym, na pewno nieco na wyrost (bo jak już, biorąc pod uwagę długość albumu, to bardziej uzasadniona byłaby „EP-ka roku”). Mniejsza o to. Wspólne dzieło krakowsko-ciechanowskiego duetu raperów Eripe i Quebonafide nie pozostawia wątpliwości, kto tu jest teraz świeży. I nic nie ujmując naprawdę utalentowanemu RIP, to na tym niespełna 30-minutowym materiale pierwsze skrzypce zdecydowanie odgrywa Que.
Gość, o którego istnieniu jeszcze rok temu wiedziało niewielu (co najwyżej koneserzy fristajlowych bitew i miłośnicy głębokiego podziemia), w ciągu kilku miesięcy, niemalże z miejsca awansował do czołówki polskich MC’s – najpierw swój ogromny potencjał prezentując na mikstejpie „Eklektyka”, po czym miażdżąc innych młodych graczy zwrotkami na „Płycie roku”. Świetne, niezwykle melodyjne flow, zabójcze przyśpieszenia, składane bez wysiłku wielokrotne rymy – słowem, niuskulowy rap na najwyższym poziomie. A pierwszą zwrotką w „Prowo”, Kuba zjadł i przetrawił 3/4 sceny. Sprawdźcie sami:
Jedynym, który w 2013 roku mógłby zagrozić Quebonafide w walce o tytuł Rookie of the Year jest inny Kuba. Kuba Knap, o którym szerzej pisałem w sierpniu. Dlatego teraz dorzucę tylko, że w drugiej połówce minionego roku kilka zwrotkami i luźnymi numerami potwierdził, że z młodej gwardii Alkopoligamii to właśnie on ma największe możliwości, a takiego niewymuszonego luzu na polskiej scenie nie ma nikt inny. Aż chce się otworzyć Perłę i puścić np. ten świeżutki, spontaniczny track:
Rok 2013 w ogóle należał do szeroko rozumianych debiutantów. Szeroko rozumianych dlatego, że nie chodzi tylko o wcześniej niemal zupełnie anonimowych graczy, ale też o tych, o których od dawna była wiadomo, że mają smykałkę do rapu, ale do tej pory nie mieli okazji, by w pełni pokazać swój talent.
Najlepszym przykładem jest tu KęKę, 30-latek z Radomia, którego debiutancki solowy album „Takie rzeczy” jesienią wydało Prosto. Raper-naturszczyk, którego rodzimi recenzenci zdążyli już ochrzcić mianem Ryśka Riedla rapu i hip-hopowego Jana Himilsbacha, swoimi prostymi (ale pod żadnym pozorem nie prostackimi!) rymami, wyrazistymi poglądami, dosadnym językiem sprzedał solidnego „liścia na odmułę” całej rzeszy miałkich, piszących wersy od linijki, ale niemających nic ciekawego do powiedzenia raperów. Kę się nie pi%doli, jedzie miejscami po bandzie, czasem wypadnie z bitu. Ale jednocześnie przykuwa do głośnika, a niejednokrotnie wzrusza. Jak choćby w tym naprawdę chwytającym za serce kawałku:
Innym młodym asem (a w zasadzie AS-em, bo jego album „Pas Oriona” wytwórnia Pyskatego wydała w ramach akcji Aptaun Support), który z marszu awansował do rapowej pierwszej ligi jest Planet ANM. Reprezentujący scenę szczecińską MC nagrał płytę smutną, ciężką i trudną w odbiorze. Płytę, która na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu, ale ci, którzy dadzą wciągnąć się w świat Radka, szybko go nie opuszczą. Mnie wessał na długo, chyba żaden innych album nie miał u mnie w zeszłym roku takiego „repeat value”. Ja taki rap lubię, idealnie wchodził mi w jesienne wieczory, a duet Planet/Eljot (ten drugi jest bardzo utalentowanym producentem) godnie wypełnił pustkę po mało aktywnym w 2013 roku tandemie Bonson/Matek. A że obaj panowie (czyt. Planet z Bonsonem) zapowiedzieli wspólny album o wiele mówiącym tytule „Kieliszki & Żyletki”, rok 2014 zapowiada się dla fanów smutnego, zalanego alkoholem rapu naprawdę ciekawie. Choć raperzy mogą nam zrobić psikusa i nagrać płytę zupełnie niezgodną z powszechnymi oczekiwaniami. Sugerowałby to przewrotny singiel:
Pod sam koniec roku sporego zamieszania narobił natomiast Sarius, częstochowianin debiutujący w barwach Asfaltu. To prawdziwy młody gniewny, który bezkompromisowymi, radykalnymi tekstami przypomina Ostrego ze swoich pierwszych albumów, z flow będącym intrygującą krzyżówką wczesnego Fisza z Mediumem. Owszem, płyty „Blisko leży obraz końca” słucha się znakomicie w dużej mierze za sprawą rewelacyjnych, tłustych, osadzonych głęboko w latach 90. bitów DJ Eproma, ale gospodarzowi daru do rapowania odmówić nie sposób. A że Sarius w młodości trenował boks, to i jego rap jest mocny, a wersy walą prosto między oczy:
Na koniec parę słów o jeszcze jednym raperze, o którym, podobnie jak o Knapie, już tu pisałem. Akurat ja Kościeya znałem już od dawna, ale nie sposób nie docenić tego, jak Andrzej w ostatnim czasie się rozwinął. Jeszcze na Wrooclyn Dodgers grał drugie skrzypce, ustępując Łozowi i Grześkowi Labelowi, tymczasem wydane w połowie roku „Ciekawe przypadki człowieka Nizioła” to naprawdę bardzo dobry album. A pierwsze wersy z poniższego numeru w pewnych kręgach stały się już kultowe:
Oby w 2014 roku polski rap zaskakiwał mnie równie często jak w minionych 12 miesiącach. Czego i Wam życzę!
3 Replies to “Pije Kuba do Jakuba, czyli rok żółtodziobów w polskim rapie”