O tym, co zostało mi w głowie po pierwszym kwartale 2017 roku, przeczytacie tutaj. Teraz małe podsumowanie kwartału drugiego.

Sporo się muzycznie na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy działo, ale niekonieczne mam tu na myśli polski rap, i niekoniecznie rap w ogóle. Wypadkową tego, co w moich głośnikach gościło najczęściej, znajdziecie na wakacyjnej playliście. Jest tam sporo nie-rapowych, lub jedynie ocierających się o ten gatunek rzeczy (by wymienić choćby kawałki od SZA, Night Marks, JMSN, Rosalie., Montella Fisha czy SYD). Polecam zapoznanie się z całością.

Wracając jednak do rapu, to wyszło parę kapitalnych płyt zza oceanu. To m.in. świeżutkie wydawnictwo Vince’a Staplesa, także jeszcze pachnący nowością album Big Boi’a, EP-ka od Vica Mensy czy debiutancki longplay kolektywu BROCKHAMPTON, już okrzykniętych nowymi Odd Future. I jeszcze jeden LP, o którym nieco więcej na końcu tekstu.

A co w Polsce? W kwietniu, z wydawnictw, które zapadły mi w pamięć, warto wymienić mocno niedoceniony krążek Kubana, fajną EP-kę od Kuby Knapa czy pierwszy długogrający materiał Adi Nowaka – o tym ostatnim więcej przeczytacie tutaj.

W maju… w maju rodzima scena raczej swoich słuchaczy nie rozpieszczała. Poza krążkiem HIFI (i to zdecydowanie bardziej dzięki bitom Czarnego niż nawijce Dioxa), niespecjalnie jest o czym mówić i czego słuchać.

Wrócił pier*olony Odyseusz. I przywiózł mnóstwo dobrego rapu

Wynagrodził nam to czerwiec. Przede wszystkim za sprawą Quebonafide, który nie dość, że wypuścił nagraną w różnych zakątkach globu „Egzotykę”, to jeszcze na dokładkę zaserwował swoim fanom dwie EP-ki. Jedną dedykowaną żeńskiej części audytorium, drugą – męskiej.

I o ile „Egzotyka” niemal w całości znana była już na długo przed premierą (poza kończącym album, moim zdaniem najmocniejszym na całym krążku „Odyseuszem”), o tyle na EP-kach jest sporo zupełnie nowej muzyki. I to bardzo dobrej muzyki – Que wspomagają wokalnie najbardziej utalentowani reprezentanci nowej fali: PlanBe i ReTo, jak i zaprawieni w bojach zawodnicy, jak Paluch, Białas czy Eripe. Niezależnie, czy jesteś koleżanką, czy kolegą, warto sprawdzić oba materiały, czyli „Dla fanów Eklektyki” i „Dla fanek Euforii”.

 

Skoro już jesteśmy przy EP-kach, to koniecznie trzeba wspomnieć o dwóch innych czerwcowych wydawnictwach.

Wrocławski rap ma się dobrze

W połowie miesiąca Kościey, czyli gość, o którym już tu kiedyś szerzej pisałem, wypuścił króciutkie „Kto jak nie my?”. Cztery kawałki na bitach O.S.T.R.-a plus dwa remiksy to niewiele, ale w tym przypadku wyświechtany frazes, że liczy się jakość, a nie ilość, pasuje jak ulał.

Będący w świetnej (życiowej?) formie Andrzej nawija pewnie i energicznie, zdarza mu się nawet podśpiewywać (i to z niezłym skutkiem!) i wplata błyskotliwe linijki w swoje miłosno-wspominkowe historie.

Młodsze pokolenie coś zmienia? Ziomek, nie sądzę
choć przez nich sam miewam dylemat, które na propsie spodnie
mogło być gorzej, Roshe z działu dla kobiet, nara
i nie daj Boże, gdy mama wołałaby na mnie Brajan

Tym materiałem Kościey udowadnia, że jest aktualnie absolutnie czołowym wrocławskim raperem i jednym z filarów lokalnej sceny. A skoro już jesteśmy przy scenie, to nie można nie wspomnieć o „Panama Papers”. W tym kawałku gospodarzowi towarzyszą na majku dwie legendy rapu z 71.

Tymon swoją zwrotką przypomina, dlaczego tą legendą się stał (gość wypuszcza nowe szesnastki raz na kilka lat, a trzymają poziom nieosiągalny dla większości aktywnych MC’s), a Jot po raz n-ty udowadnia, że gdyby tylko mu się chciało, byłby legendą nie tylko wrocławskiego rapu, ale i jednym z najlepszych graczy w kraju (człowiek – definicja flow).

Krótko mówiąc, to jeden z murowanych kandydatów do tytułu najlepszego numeru roku.

Nieprzypadkowo wrzuciłem „Panama Papers” w zremiksowanej wersji. Bo zarówno ten remiks (autorstwa Opiata i Panamy), jak i „Miłość” (którą na tapet wziął Romański), przyćmiewają oryginalne produkcje Ostrego. Szczerze mówiąc, bity łodzianina są poprawne, ale dużo poniżej jego szczytowych osiągnięć. Natomiast lokalni bitmejkerzy znów pokazali się ze świetnej strony. Pewnie da to do myślenia samemu Kościeyowi, gdy będzie dobierał sobie współpracowników do kolejnego albumu.

Nikt w Polsce jak Oskar i DJ Steez

Mniej więcej w tym samym czasie co wrocławianin, swoją EP-kę wypuścił także warszawski PRo8L3M. „Hack3d By GH05T 2.0” to kontynuacja stylu, który Oskar i DJ Steez zapoczątkowali na zeszłorocznym longplayu – znów jest futurystycznie, znów sporo o zagrożeniach, jakie niosą ze sobą nowe technologie i cyberprzestrzeń. Znalazł się nawet kawałek inspirowany bohaterem kultowej gry GTA (ze świetnie wsamplowanymi „wypowiedziami” samego Michaela De Santy).

Za to jeśli chodzi o samą nawijkę, jest jeszcze ciekawiej niż na poprzednich wydawnictwach. Oskar kombinuje z flow (sprawdźcie kapitalny patent z podśpiewywanymi końcówkami wersów w „Makijażu” czy refren z tytułowego numeru). A bity? Jak zawsze – genialne. Co tu dużo mówić – Steez nie zawodzi w zasadzie nigdy.

Śmiem twierdzić, że to najmocniejsza i najrówniejsza pozycja w dotychczasowej dyskografii tego tandemu, który jest obecnie najciekawszym i najoryginalniejszym zjawiskiem na polskiej scenie rap. Kropka.

The king is back

Ostatniego dnia czerwca dostaliśmy długo wyczekiwany, nowy album Jaya -Z. No cóż, ja do twórczości tego pana podchodzę w zasadzie bezkrytycznie, więc te wszystkie pojawiające się zarzuty o brak werwy, zardzewiałe flow czy bezpłciowość zupełnie do mnie nie trafiają. Zresztą podobnie chyba myśli niejaki Kendrick Lamar.

Dla mnie to piękna, spójna muzycznie płyta. Powierzenie całej produkcji jednemu bitmejkerowi – to pierwszy taki przypadek w solowej twórczości Hovy – okazało się świetną decyzją. No I.D. wziął na warsztat klasyków czarnej muzyki (na „4:44” znajdziemy sample choćby z twórczości Niny Simone, Donny’ego Hathawaya czy Stevie Wondera) i na ich bazie stworzył stonowane, bardzo klimatyczne brzmienie.

Nowy album Jaya jest swoistą odpowiedzią na zeszłoroczne „Lemonade” Beyonce, gdzie padają słowa sugerujące niewierność Shawna Cartera. Teraz ten bierze je na klatę, nie próbuje kręcić i tłumaczyć się, tylko szczerze przyznaje:

Look, I apologize, often womanize
Took for my child to be born
See through a woman’s eyes
Took for these natural twins to believe in miracles
Took me too long for this song
I don’t deserve you

Zresztą na całym albumie Jay rozlicza się z przeszłością – oprócz problemów małżeńskich, jest też o trudnych relacjach z Kanye Westem czy własną matką. To jeden z najbardziej osobistych krążków w dyskografii Hovy. Mnie „4:44” poruszyło i wciągnęło bez reszty. Mówcie sobie, co chcecie, ale król powrócił i ma się dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *