rap_szalet_kasia

Wyobraź sobie świetnie wyselekcjonowane, grane z rozstawionych na świeżym powietrzu gramofonów, bujające rapy (głównie zza oceanu, ale nie brakuje też rodzimych klasyków). Dorzuć do tego zimne piwko i smażące się na grillu hamburgery (żadne tam kupne, 100% handmade). Dodaj szczyptę prażącego słońca i panoramę na najstarszą część miasta. I przede wszystkim: atmosferę totalnego czilautu, niedzielnego leniwego popołudnia spędzanego w gronie bliższych i dalszych znajomych. Sounds like heaven?

Od dwóch lat, dzięki zajawce i wysiłkowi dwóch gości, we Wrocławiu możemy co jakiś czas spotkać się w szalecie. A dokładniej Rap Szalecie, bo taką nazwę (od Kafe Szalet, które udostępnia swój plenerowy bar) obrał event, o którym jest coraz głośniej, nie tylko w naszym mieście. Kto był na pierwszej tegorocznej edycji, doskonale wie, o czym mowa. Z kameralnej imprezy, jaką był jeszcze dwa lata temu, Rap Szalet wyewoluował do najważniejszego niedzielnego wydarzenia w stolicy Dolnego Śląska.

Wojtek Furmaniak, jedna z dwóch odpowiedzialnych za całe zamieszanie osób, szacuje, że przez okolice Wzgórza Polskiego przewinęło się w ubiegłą niedzielę ponad 700 młodych wrocławian. Wojtek nie ma wątpliwości: frekwencyjnie to był najlepszy Rap Szalet w historii.

– Na pierwszą tegoroczną akcję trochę musieliśmy poczekać. Pogoda nie dawała nam wielkich możliwości, a Rap Szalet odbywa się tylko wtedy, kiedy jest prawie pewne, że będzie słonecznie, ładnie, bezdeszczowo. Musi być petarda pogoda. Ale, jak było widać, ludzie dzielnie wyczekali. To jest wielka siła tej inicjatywy – LUDZIE. Nie ma specjalnego marudzenia na kolejki, przekładanie imprez itp. Do tego jeżeli ktoś chce zjeść hamburgera Gutkowego, to musi odczekać swoje w kolejce i musi być czujny oraz przyjść wcześniej, by się załapać – tego nie mamy zamiaru zmieniać – komentuje Wojtek Furmaniak, znany też w pewnych kręgach jako Teskko.

Okej, może część osób trafiła tam przypadkiem, może część przyszła, bo we Wrocławiu zrobiła się moda na Rap Szalet i warto się tam pokazać. Nieważne. Serce (zwłaszcza moje) rośnie, gdy widzi się taką masę ludzi, którzy przyszli tam zwabieni rapem. Bo mimo innych atrakcji (świeże powietrze, piwko, grill, znajomi…) to właśnie muzyka pozostaje filarem tej imprezy. Wystarczy wspomnieć, że od 2011 roku gościnnie za gramofonami stawał tam m.in. Druh Sławek, Lu, DJ Niewidzialna Nerka, Mentalcut czy Vienio, a wokalnie udzielał się choćby Jot. A nie zapominajmy, że cały czas mówimy o zupełnie darmowym, plenerowym i na poły spontanicznym evencie.

A co dla mnie, jako starzejącego się dziada, najważniejsze, na Rap Szalecie nie uświadczymy hordy pijanych gimbusów, jak to często bywa na hip-hopowych imprezach. Są normalni uśmiechnięci ludzie, niektórzy przychodzą z dziećmi, inni z psami, jeszcze inni z frisbee. I tak jak mówi Wojtek, to właśnie ludzie sprawiają, że Rap Szalet jest tak unikatowy. Nie dziwi mnie ani nagroda Aktivista, ani coraz większa popularność imprezy. Mam tylko nadzieję, że (tak jak często z podobnymi wydarzeniami się dzieje) wraz z rosnącą frekwencją nie zginie gdzieś wyjątkowy klimat, jaki tam panuje. Ale na razie na to się nie zanosi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *