„Almost Famous” to płyta nie dla każdego. Ba, to nawet nie płyta dla każdego miłośnika rapu. Stężenie wulgaryzmów, chamstwa i sku*wysyństwa jest tu przekroczone wielokrotnie, nawet jak na standardy tego – nie należącego przecież do przesadnie ugrzecznionych – gatunku.
„To Almost Famous, suko, krew na butach, smród gorzały” – wita się ze słuchaczami Bonson. I ten wers idealnie odzwierciedla zawartość całego albumu. To krążek brudny, bezczelny i bezkompromisowy – chłopaki nie kłaniają się nikomu i zdecydowanie nie biorą jeńców. Więc zupełnie nie zdziwię się, gdy co wrażliwsi odbiorcy nie będą w stanie przebrnąć przez całe LP. No cóż, Bonson już wyjaśnił (w numerze oznaczonym cyfrą 8):
„Ty, co kurwa znaczy za wulgarny rap? To nie ognisko,
Muka głąby, strzał na odmuł, tak to nie pomyślą”
Umówmy się, pierwsze skrzypce gra tu właśnie szczeciński MC. Nic nie ujmując przy tym Laikowi, który wciąż ma tę charyzmę, za którą pokochali go fani bezkompromisowego rapu (no dobra, głównie na Ślizgu, ale to przecież najbardziej opiniotwórcze forum hip-hopowe w Polsce, z którego zdaniem liczą się wszyscy raperzy w kraju, nawet jeśli upierają się, że jest wręcz przeciwnie). Mar już nie serwuje nam słownych szarad (pamiętacie Glider?) i wielowarstwowych, przesyconych metaforami tekstów, którymi brylował na „Milczmen Screamdustry”, zdecydowanie uprościł przekaz, ale wciąż potrafi przykuć swoimi wersami do głośnika (vide solowy AF10 czy ZNA-KO-MI-TA zwrotka w AF3).
Żeby nie było, Almost Famous to przecież nie tylko dwóch raperów. Pełnoprawnym członkiem super-grupy jest Soulpete, jeden z czołowych polskich producentów. I tu znów odwalił kawał dobrej roboty, dając mocarne, bujające głową bity, przesycone mięsistym basem, samplami z The Black Keys (zwłaszcza ten z „Lies” w AF3 brzmi cudownie) i gitarowymi riffami. W wywiadach zazwyczaj schowany gdzieś za charyzmatycznymi panami raperami, na płycie nie ustępuje im ani na krok. No i jest jeszcze DJ Eprom, cream of the crop polskiego DJ-ingu, którego skrecze dodają oldskulowego sznytu całemu wydawnictwu.
Wracając do Bonsona. On jest tu szefem. Po raz kolejny udowadnia, że po bitach Solupete’a lata jak nikt w Polsce (i vice versa – Bons nie brzmi tak dobrze na podkładach nikogo innego). Wyjątkowa chemia na linii MC-producent jest wyczuwalna od pierwszego BonSoulu z 2010 roku („Lepiej nie pytać” z 2015 roku tylko to potwierdziło), a „Almost Famous” przekona największych niedowiarków. Damian rapował kiedyś o sobie: „technicznie, kurwa, top 3 w Polsce”. Ja bym dodał: nie tylko technicznie. Okej, nie każdemu jego rap musi odpowiadać, ale nikt mnie nie przekona, że jeśli chodzi o skille, flow, głos to nie jest absolutna czołówka. Nie ma bata.
Ten album to swoisty hołd dla wspomnianych The Black Keys, czyli rockowego bandu z Ohio. Inspiracje widać już od okładki i typografii, słychać je również nie tylko w samplach, ale też w chropowatym brzmieniu, bliższemu właśnie rockowej niż rapowej stylistyce. No i fajnie, panowie mieli akurat taki lot, ja to kupuję.
Jeśli lubicie rap dosadny, ociekający wódką, rozstawiający konkurencję po kątach, krążek „Almost Famous” pokochacie od pierwszego przesłuchania. A jeśli nie, to znów wyręczę się Bonsem: „Nie weszło pierwszym razem? Nie ma sprawy, wróć poprawić”.
Nie wiem gdzie to chamstwo i skurywysyństwo ,jak niuski cały czas nawijają o ruchaniu dup i takich tam.
Odwoływanoe się do sytuacji na slg 10lat wstecz ,to ja nie wiem po co…
Jak dla mnie Bonson nie jest lepszy od Mara.I to jest piękne.Pierwszy hiphopowy zespół w pl który brzmi jak zespół .Słuchasz zwrotek które są na podobnym poziomie i się uzupełnieją. Przy reszcie raperów zawsze jest kto zjebał numer ,kto nawinął lepiej przy af słucham całych numerów a nie tylko zwrotek.I to jest coś o czym warto wspomnieć ,a wypisać mierną recenzje z opiniami z forumka.