Wołają na mnie Zadra, na osiedlu mały kwadrat, w małym palcu rapgra – nawija pewnym głosem Magdalena Wieczorek, odtwórczyni głównej roli w filmie o młodej raperce, która walczy o swoje w zmaskulinizowanym, hip-hopowym świecie. I nie ma powodu, żeby jej nie wierzyć, bo – zarówno na poziomie muzycznym, jak i aktorskim – „Zadra” broni się znakomicie.
Polskich filmów fabularnych, których akcja toczy się w środowisku hip-hopowym, nie było wiele. A jeśli już były, to z gatunku raczej tych umiarkowanie udanych. „Jesteś Bogiem”, opowiadający historię Paktofoniki czy „Proceder”, oparty na biografii przedwcześnie zmarłego Tomka Chady, pod względem samego rzemiosła filmowego, jak i tak ważnego w tym świecie street credibility – mówiąc oględnie – nie porwały (co innego serial „Ślepnąc od świateł”, który tematycznie kręci się wokół innych osi, ale rapowych akcentów jest tam co niemiara).
Stąd też pierwsze zapowiedzi „Zadry”, historii o młodej dziewczynie z bloków, która marzy, by zaistnieć na rapowej scenie, nie wzbudziły mojego przesadnego entuzjazmu. Gdy jednak nieco głębiej wgryzłem się w temat, wpadłem na informację, że w projekt zaangażowany jest 1988. To znakomity bitmejker, współtwórca kultowego w wielu kręgach duetu Syny, który w ostatnim czasie postawił na działalność solo. A ta zaowocowała m.in. niesamowitą „Ruletą” – wydanym w ubiegłym roku albumem producenckim, na którym błyszczy śmietanka mainstreamowych graczy i zagorzałych undergroundowców czy kapitalną „Sadzą” Brodki, w całości wyprodukowaną przez 8-8.

Dużo fałszywych słów, co – nie chcesz w rapie tych dup?
Zanim premiera filmu, dostaliśmy „Feniksa”, czyli pierwszy singiel promujący tę kinową produkcję. I zrobiło się ciekawie. Nie dość, że bit od 1988, to jeszcze tekst napisany przez Żyta (możecie kojarzyć go choćby ze świetnego albumu „Morza Południowe” nagranego w duecie z Noonem – tak, tym Noonem). No i kurczę, odtwórczyni głównej roli, czyli Magdalena Wieczorek, nawinęła tu tak pewnie i z pazurem, jakby wcale nie debiutowała wokalnie tym kawałkiem, tylko działała na scenie od ładnych kilku lat. Powiem krótko: tak dobrego polskiego rapu w kobiecym wykonaniu ze świecą szukać.
Chwilę później pojawił się „Sen”, w którym rapującej Zadrze towarzyszy drugi z bohaterów filmu, grany przez Jakuba Gierszała Motyl. Hipnotyczny bit i oniryczna nawijka to co prawda klimat zupełnie inny niż w pierwszym klipie, ale poziom równie wysoki. W zasadzie byłem już kupiony, a zajawka skoczyła ostro w górę. Zwłaszcza, gdy okazało się, że 1988 odpowiadał nie tylko za przygotowanie muzyki do „Zadry”.
Byłem też kimś w rodzaju konsultanta środowiskowego. Zasugerowałem, żeby kilka rzeczy wykreślić ze scenariusza, bo nie oddawały one ducha tego współczesnego rapu, który już nie jest taki, jaki kiedyś był. To już nie jest jakaś owiana mitem subkultura, ta muzyka jest tworzona przez ludzi, którzy nie używają slangu w codziennym komunikowaniu się ze sobą. Trzeba było trochę naprostować ten scenariusz pod tym kątem – przede wszystkim. Oprócz tego starałem się trochę pilnować scen występów na żywo, do tego oczywiście pełna praca w studio z aktorami, wskazówki, praca nad ich stylem – mówi Przemek Jankowiak w wywiadzie dla Interii.
W piątek 10 marca, wraz z premierą w kinach, na serwisy streamingowe wjechał cały soundtrack do filmu. Cytując klasyka: to po prostu dobra płyta, na dobrych kurwa bitach. Serio, broni się jako rapowy album per se, a nie tylko jako ścieżka dźwiękowa. Zresztą posłuchajcie sami:
Jeśli mi nie wierzysz, to zaufaj chociaż bitom
Przejdźmy do filmu. W piątek po pracy wybrałem się na seans do kina Helios, gdzie trafiłem niemalże na private screening (poza mną, na dużej sali, były jeszcze tylko trzy osoby), więc warunki do zanurzenia się w hip-hopowy świat wykreowany przez reżysera Grzegorza Mołdę wymarzone. Żaden ze mnie krytyk filmowy, raczej po prostu fan dobrego kina, więc nie będę silił się tu na pogłębioną analizę dzieła. Podzielę się tylko kilkoma refleksjami i spostrzeżeniami.
Po pierwsze, muzyka to rzeczywiście najmocniejsza strona „Zadry”. I nie mam na myśli tylko przywoływanej już tu ścieżki dźwiękowej, ale też muzyczne epizody w filmie – migawki z koncertów, urywki ze studia nagrań czy kapitalnie nakręcona scena z samochodem. Ciekawie zmontowane, z własną – inną niż reszta filmu – dynamiką i energią. Świetnie się to ogląda i świetnie się tego słucha.
Po drugie, aktorzy naprawdę dają radę. Jakub Gierszał co prawda lepiej podśpiewuje niż rapuje – szczególnie słychać to w scenie na koncercie, gdzie nawija autentyczną zwrotkę Frostiego (notabene warszawski MC osobiście też pojawia się w filmie), ale w roli gwiazdora polskiego hip-hopu (postać Motyla wydaje się być mocno inspirowana Tymkiem) wypada bardzo wiarygodnie. Świetny jest zwłaszcza ten kontrast między uwodzicielskim i niestroniącym od używek hustlerem w rapowym anturażu a znacznie spokojniejszym i wyważonym gościem w domowym zaciszu.

Dopiero zaczynam, a i tak you miss me
Gierszał to jednak od dobrych kilku lat czołówka polskiego aktorstwa, więc jego znakomity występ nie jest zaskoczeniem. Zaskakuje z kolei Magdalena Wieczorek, dla której to pierwsza główna rola w karierze. I jeśli utrzyma formę z „Zadry”, będzie to kariera długa i pełna sukcesów. Mówiąc krótko: rozjebała. Magnetyzm, charyzma, nieokiełznana energia – młoda aktorka kreacją Zadry kupiła mnie od razu i w całości.
Z jednej strony moja postać jest Zadrą – scenicznym zwierzęciem i królową sceny. Z drugiej jest Sandrą – dziewczyną z osiedla, która próbuje związać koniec z końcem. Zadra walczy o szacunek i fejm, Sandra o miłość i o rodzinę. Żeby znaleźć szczęście i spełnienie, te dwie postaci i ich pragnienia muszą się połączyć. Wydaje się to niemal niemożliwe – tak o swojej postaci opowiada Magdalena Wieczorek.

Niemożliwe, jak powszechnie wiadomo, jednak nie istnieje, bo w jej grze – podobnie jak we wspomnianych wcześniej numerach promujących film – nie wyczułem żadnej fałszywej nuty. Wierzymy Zadrze, gdy z buta wjeżdża na scenę i zaczyna nawijać, ale wierzymy też Sandrze, gdy płacze, bo zawiodła matkę, chłopaka czy brata. Nic dziwnego, że za tę rolę aktorka dostała nominację do Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego.
Kapitalnie wypada też drugi plan, z plejadą pełnokrwistych bohaterek i bohaterów, w których wcielili się m.in. Magdalena Różczka, Ignacy Liss czy debiutująca na wielkim ekranie Margaret. To właśnie aktorzy – wspólnie z mocnym soundtrackiem i więcej niż solidną reżyserią – niosą ten film na swoich barkach.

Odrodziłam się jak feniks, zostaję tu, nic tego nie zmieni
Bo powiedzmy sobie szczerze, scenariusz autorstwa Moniki Powalisz jest dość schematyczny i sztampowy, prześlizgując się po wątkach i odhaczając kolejne checkpointy na stereotypowej drodze z blokowiska na szczyt listy przebojów i z powrotem. Fabuła niczym nie zaskakuje: jest wzlot, jest upadek, jest pojednanie, jest happy end. Dziękuję, dobranoc.
Film jako całość jednak się broni i ogląda się go naprawdę nieźle. Świetny casting, mięsiste dialogi, znakomita muzyka, ciekawy montaż i porządna reżyserska robota wystarczą, by z pełną odpowiedzialnością uznać, że to zdecydowanie najlepszy film o hip-hopie, jaki do tej pory powstał nad Wisłą.
Owszem, konkurencję ma niewielką. Owszem, ma też swoje wady. Ale znakomity duet aktorsko-producencki w składzie Magdalena Wieczorek i Przemysław Jankowiak (czyli 1988) wystarczy, by zdobyć szacunek ludzi ulicy. A na pewno mój. Wracam do słuchania soundtracku, a Wam polecam wyprawę do kina.
Śródtytuły pochodzą z utworów ze ścieżki dźwiękowej do „Zadry”