O pracy nad nową płytą i jej późniejszym odbiorze, emocjach w rapie oraz muzycznych planach na najbliższą przyszłość rozmawiam z Bonsonem, szczecińskim MC, autorem znakomitego albumu „Postanawia umrzeć”.
Z Bonsonem spotkałem się przed wrocławskim koncertem w ramach trasy Ostatni Taki Tour. Po raz pierwszy miałem okazję poznać go osobiście i zamienić z nim kilka słów. I potwierdziły się wszystkie moje spostrzeżenia, jakie miałem obserwując tego rapera od wielu lat – zarówno na scenie, jak i w wywiadach dla innych mediów czy podczas internetowych dyskusji ze słuchaczami. Że to sympatyczny, normalny facet. Zero przewózki, zero gwiazdorzenia, co wcale nie jest tak częste w polskim środowisku hip-hopowym. Wyszła krótka, ale w moim odczuciu – bardzo fajna rozmowa. Zapraszam do lektury.
We Wrocławiu bywasz ostatnio regularnie. Grałeś tu z Almost Famous, z BonSoulem, teraz przyjechałeś z solowym materiałem. Zdaje się, że dobrze ci się tu występuje i lubisz tu wracać.
Tak, bardzo. Są takie miasta, w których nie jesteś pewny, czy będzie fajnie pod względem frekwencyjnym. A we Wrocławiu zawsze jest zajebiście.
Z czego to wynika? Bo nie jesteś jedynym artystą, który lubi koncertować we Wrocławiu. Choćby Mes, który zawsze jak tu przyjeżdża, podkreśla, że jest zajebiście.
To już trzeba zapytać ludzi, dlaczego chodzą na koncerty. Ale fakt, wszyscy lubią to miasto pod względem koncertów. Czasem na moje występy przychodzi 15 osób, tu przychodzi 250. Chyba po prostu słuchacze we Wrocławiu cenią dobry rap.
A jedynka na OLiS-ie, pierwsza w twojej karierze, na którą wskoczyłeś z „Postanawia umrzeć”, zaskoczyła cię? Spodziewałeś się aż tak dużego sukcesu tego albumu?
Każdy duży sukces, czy to frekwencyjny na koncercie premierowym w Szczecinie, gdzie przyszło 400 osób, czy właśnie ta jedynka, zaskakują mnie. Bo niby znam swoją wartość, ale znam też dzisiejszego słuchacza i wiem, ile płyt zawsze mniej więcej sprzedaję. Mam swoich ludzi, którzy regularnie kupują moje albumy, ale nigdy nie było aż tak dobrze.
Ta jedynka na OLiS-ie to było więc naprawdę bardzo miłe zaskoczenie. Ale też ukoronowanie pracy, którą włożyliśmy w ten materiał. Bo oprócz tego, ile ja włożyłem emocjonalnie i rapowo, bardzo dużo wysiłku dołożyli ludzie, którzy pracowali ze mną przy tej płycie, choćby przy klipach.
To twój najbardziej dopracowany album?
Tak. Pisałem i nagrywałem go normalnie, bez większego parcia na sukces, zwłaszcza, że byłem wtedy w takim sztosie, że miałem w piździe to, co robię. Po prostu sobie nagrywałem. Ale później, w czasie, gdy byłem już ogarnięty i wszystko robiłem całkiem świadomie i na trzeźwo, dużo pracy włożyliśmy w kwestie okołopłytowe. Czyli właśnie w klipy, w okładkę itd. To jedna z lepszych rzeczy, które zrobiłem i jestem z niej zadowolony.
To chyba też pierwszy twój album, który zbiera tak jednoznacznie pozytywne opinie. Praktycznie nie pojawiają się głosy krytyczne. A z twojej perspektywy jak to wygląda? To twoja najlepsza płyta?
Tak, na równi z drugim BonSoulem, czyli „Lepiej nie pytać”, które też było zajebistą płytą. Ale z „Postanawia umrzeć” spędziłem najwięcej czasu, nie znudziła mi się i nadal bardzo ją lubię. I tak, jest najlepsza. Chociaż trochę chujowo, że najlepszą płytą, którą nagrałeś jest płyta tematycznie o tym, że ci się życie spierdoliło.
Właśnie o to chciałem zapytać. Bo mam takie wrażenie, że twoje najlepsze, najmocniejsze płyty, czyli „Historia po pewnej historii” i teraz „Postanawia umrzeć”, powstawały w trudnych momentach twojego życia.
Zgadza się, one powstawały w dołach. Bo rap to emocje, zresztą nie tylko rap, muzyka to emocje. Do tej pory moim najbardziej propsowanym numerem było „Lepiej nie pytać” z BonSoula. A czemu? Bo jest najbardziej emocjonalny.
Emocje to zawsze była twoja mocna strona.
Tak, bo lubię to. To jest to, na czym się wychowałem: Grammatik, Pezet, Małolat. Tam cały czas były emocje.
Zresztą te inspiracje słychać choćby w kawałku „Razy”, gdzie pojawiają się follow-upy właśnie do Pezeta.
Nie ukrywam tego, Pezet z Małolatem zawsze byli moimi idolami.
Nawet przez chwilę byłeś w ich wytwórni, Koka Beats.
Byłem, i to było zajebiste. Stary, Pezet jest twoim idolem z dzieciństwa i nagle dzwoni do ciebie, że „może byśmy coś tam podziałali”. Lepiej nie mogło być.
Ale żadnego numeru razem nie nagraliście.
Nie, nie zdarzyło się. Z Małolatem też nie, chociaż on miał być teraz na płycie, w numerze „Border”. I specjalnie dlatego w refrenie jest „wkurwiam się”. To jest follow-up, bo tam miał być Małolat, ale niestety nie wyrobiliśmy się. Ale ostatnio napisał do mnie, że propsuje płytę i jeszcze coś razem nagramy.
Skoro jesteśmy przy gościach, to w jaki sposób dobierałeś ich na „Postanawia umrzeć”? Bo z jednej strony, ich obecność może trochę zaburzać odbiór tej jakby nie patrzeć bardzo osobistej, wręcz intymnej płyty.
Flojd bardzo pasuje, bo on robi podobny rap. Łuszy to gość, który dopiero wchodzi na scenę, ale też jest bardzo szczerym facetem i nie owija w bawełnę, robi rap prosto z serducha i to mi się podoba, o to mi chodziło. KPSN, który wyprodukował płytę, też musiał być po prostu. I nie chodzi o to, że musiałem go gdzieś wcisnąć, tylko o to, że nie mogło go na tym albumie zabraknąć.
Do „Postanawia umrzeć” dodaliście bonusowe DVD z mini-koncertem, gdzie towarzyszy ci Roma i zespół. Nie myślałeś, żeby nagrać całą taką płytę?
Nagramy to kiedyś. Zrobimy całą płytę z Romą i chłopakami, tylko to jest dużo roboty.
Ale nie koncertówkę, tylko normalny, studyjny album?
Tak, ale nie powstanie ona ot tak. Zazwyczaj dostaję bit i piszę pod to, to jest bardzo proste. Tu jest to wszystko dużo bardziej skomplikowane, bo trzeba zrobić muzykę od początku.
Zeszły rok był dla ciebie bardzo pracowity, najpierw Almost Famous, potem BonSoul, na koniec solówka. W tym roku trochę zwolnisz czy jedziesz dalej i wkrótce dostaniemy kolejne twoje wydawnictwa?
Zaraz pojawi się płyta, którą nagrałem w zeszłym roku z Głową z PMM i TKZetorem, taki szczeciński projekt, bardzo fajny, na bitach KPSN-a. Będzie też reedycja wszystkich BonSouli, do której dodamy jeszcze czwartą EP-kę, gdzie pojawią się fajni goście, czekam tylko na te zwrotki. To będzie na pewno. No i do Almost Famous będziemy siadać, czekamy, aż się zbierzemy razem. Bo chcemy to zrobić razem w studiu, siądziemy, zamkniemy się i nagramy.
A pierwsze Almost Famous było nagrywane w studiu czy korespondencyjnie?
Korespondencyjnie, bo dobraliśmy się bardzo chujowo (śmiech) – Soulpete jest z Lublina, ja jestem ze Szczecina, a Laik jest w Preston. Więc ciężko było się zebrać razem. Ale teraz spotkamy się w Szczecinie, zamkniemy na tydzień w studiu, kupimy zgrzewkę wódki i będziemy nagrywać.
Uda się jeszcze w tym roku?
Myślę, że zbierzemy się jeszcze w tym roku, ale czy wydamy to w tym roku, nie będę obiecywał.
A kolejny, nowy, pełnoprawny BonSoul będzie?
Pewnie, że będzie, ale na pewno nie w tym roku. Już nie będzie się nazywał „lepiej nie cośtam”. Tamten rozdział zamykamy tą reedycją, i tyle. A zresztą chuj wie, może jednak wymyślimy kolejny (śmiech).
Zresztą chyba wszystkie BonSoule powstają dość spontanicznie.
Jak mamy ochotę, to robimy.
Współpracowałeś już z różnymi producentami – Soulpetem, Matkiem, teraz KPSN-em. Kolejna solówka będzie jeszcze z kimś innym?
Nie mam pojęcia. Następna płyta pewnie będzie z zespołem, ale to nie będzie solówka. Na solówkę następną nie mam na razie zupełnie koncepcji. Dużo rzeczy ostatnio zrobiłem, muszę trochę odpocząć, bo nie potrafię na razie wersu sensownego złożyć. Budzę się rano, myślę: „ale bym sobie coś napisał”, ale nie mogę. Zresztą muszę poczekać aż druga córka trochę mi urośnie, bo na razie ma dwa miesiące.
Czyli premiera płyty zbiegła ci się z narodzinami córki?
Bardzo, trzy dni odstępu były.
To było co świętować.
Oj, kurwa, było (śmiech).
Dzięki za rozmowę.