Oj, działo się w ubiegłym tygodniu, i to sporo. Zatem nie przedłużając, zapraszam na przegląd najważniejszych rapowych premier.

Zacznę od tego, co jeszcze przed nami. Właśnie rozpoczęty tydzień upłynie pod znakiem dwóch nowości wydawniczych dużego kalibru. W piątek 16 marca dostaniemy bowiem premierowe krążki Mesa i PRO8L3M-u. I zapowiada się (o czym już zresztą pisałem: tu i tu), że obie płyty będą bardzo mocne. Potwierdzają to tylko kolejne single, które ujrzały światło dziennie w minionych kilku dniach. O obu albumach zapewne jeszcze będę tu znacznie szerzej pisał, więc teraz podrzucę tylko najnowsze tracki.

Najpierw Ten Typ Mes:

Potem PRO8L3M:

Wielkimi krokami zbliżają się także dwa inne albumy tuzów polskiej rapgry. O ile jednak o Mesa oraz o Oskara i DJ Steeza jestem spokojny, o tyle mam sporo obaw co do nowych płyt Dwóch Sławów i Kękiego.

Zacznijmy od Astka i Radosnego. Korzystając z nomenklatury znanej z trybun polskiej Ekstraklasy – kiedyś byłem totalnym ultrasem chłopaków, potem oddanym szalikowcem, by z każdym kolejnym wydawnictwem duetu zbliżać się coraz bliżej do przeciętnego kibica. I cóż, zanosi się na to, że wkrótce zostanę zwyczajnym piknikiem. Bo nijak nie jestem w stanie zajarać się nowymi nagrywkami Jarka i Radka. Znamy już 5 numerów z zapowiadanego na 23 marca „Coś przerywa” (czyli ni mniej, ni więcej, tylko 1/3 wszystkich tracków) i żaden nie przyprawił mnie o szybsze bicie serca, ciarki czy zwykły opad japy.

Nawet najnowszy z nich i najlepszy, czyli „Jestem”, mimo znakomitego bitu SoDrumatica i świetnego refrenu Jareckiego, jakoś mną nie wzruszył, choćby tak, jak promujące poprzedni longplay „A może by tak?”, którego „Jestem” miało być chyba naturalnym następcą (na każdym z ostatnich krążków Sławów był jeden, spokojniejszy i bardziej refleksyjny numer). Niby wszystko się zgadza, chłopaki rapują z płyty na płytę nawet coraz lepiej, bity też bujają jak trzeba, tylko jakieś to takie wszystko bez duszy.

Szkoda, bo jeszcze kilka lat temu każdy nowy album łodzian był dla mnie wyczekiwanym z utęsknieniem świętem, jak choćby derby północnego Londynu. Dziś to raczej poziom emocji porównywalny z kolejnym meczem Śląska Wrocław. Owszem, obejrzę, będę trzymał kciuki za zwycięstwo, ale jakieś 5 minut po ostatnim gwizdku zupełnie o rozegranym spotkaniu zapomnę.

Z KęKę sprawa wygląda inaczej. Wielkim fanem nie byłem nigdy, choć zarówno „Takie rzeczy”, jak i „Nowe rzeczy” katowałem ostro. I obie płyty bardzo cenię. Potem, wraz z postępującą przemianą radomianina, coraz mniej trafiała do mnie jego muzyka. Żeby nie było – zupełnie nie przeszkadza mi fakt, że Kę z lekko zapijaczonego, swojskiego chłopaka stał się nagle fit-raperem i orędownikiem zdrowego stylu życia. Natomiast niestety na tej zmianie ucierpiał jego rap, który stracił pazur, zadziorność i wyrazistość. Choć patrząc po liczbach, jakie jego nowe numery wykręcają na YouTubie i wypchanych po brzegi salach koncertowych, nowy KęKę trafia do zdecydowanie szerszego audytorium niż stary Piotrek.

No nic, podobnie jak ze Sławami, nowy album („To tu” wychodzi tego samego dnia co płyta Astka i Radosnego) na pewno sprawdzę, ale nie spodziewam się fajerwerków. Chociaż, jeśli będzie więcej kawałków w klimacie „Samsona”, a mniej utrzymanych w konwencji „Cesarza”, może wyjść całkiem przyzwoity krążek. Poczekamy, zobaczymy. I posłuchamy. A tymczasem wy posłuchajcie najnowszego singla z tego wydawnictwa, na którym debiut zalicza kilkuletni syn radomskiego MC.

W ostatnich kilku dniach zostaliśmy wręcz zasypani nowymi teledyskami, więc już bez przynudzania, jedziemy z koksem.

Smek, o którego świetnej EP-ce pisałem wam w pierwszej odsłonie cyklu SzPT, właśnie wypuścił luźny numer wraz z mocno wakacyjnym klipem prosto z Azji. I znów głowa kiwa się sama, a raper gładko płynie po bicie. I o to chodzi.

Nowy singiel Zipery odpalałem bez większych oczekiwań. Jasne, to legenda polskiego rapu, ale panowie dziś są już mało aktywni muzycznie, więc nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego. A tymczasem „Nie trzeba” to naprawdę bardzo porządny numer, z dobrym, klimatycznym klipem. Pono, Koras i Fu wciąż mają ikrę (o wspomagającym kolegów Sokole nie wspomnę, bo to wiadomo – klasa sama w sobie) i wciąż potrafią fajnie nawinąć. Brawo.

O Kedyfie i jego nowym albumie pisałem wam już tydzień temu. Teraz dostaliśmy drugi singiel z „Patrzę, obserwuję” i kurczę, jest ŚWIETNIE. Strasznie mocno do mnie trafia jego rap. Serio, miałem ciarki słuchając „Może?”, a to w moim przypadku oznaka najwyższego uznania. Kto wie, czy ten album, gdzieś tam nadchodzący trochę mimochodem, w cieniu dużo głośniejszych premier, nie okaże się najciekawszym z nowych materiałów. Szczerze, to trzymam kciuki, żeby właśnie tak było. Bo takiego rapu, nagrywanego prosto z serca i z czystej zajawki, bardzo mi brakuje.

Nie wiem, czy wiecie, ale bardzo lubię grime. Może nie jestem ekspertem, może nie sprawdzam każdej nowej płyty z UK, ale jeśli tylko wpadnie mi w ręce i uszy wartościowy album, słucham z przyjemnością. Jako że to rdzennie brytyjski gatunek, mocno osadzony w tamtejszych realiach, języku czy brzmieniu, wszelkie jego próby przeniesienia na polski grunt zazwyczaj wypadają słabo albo bardzo słabo. Wyjątkiem jest Wuzet, autor mikstejpów z serii „Dzieci basu” i świetnego LP „Własne zdanie”. A drugim wyjątkiem jest ekipa z niezależnego labela Mordor Muzik, czyli Ginger, Miły ATZ i Majkizioom. Możecie ich kojarzyć z imprezowego bangera „Dawaj na parkiet”. Teraz chłopaki puścili w eter kolejny luźny numer (gwoli ścisłości, track wyszedł na początku marca, ja sprawdziłem go z niewielką obsuwą ). I co tu dużo gadać: jest moc.

Skoro już jesteśmy przy grime’ie, to przenieśmy się na chwilę na Wyspy, gdzie 9 marca wyszedł wyczekiwany od niemal dekady album Presidenta T, czyli weterana brytyjskiej sceny niezależnej. Jeden z pionierów grime’u, współzałożyciel legendarnego Meridian Crew, na „Stranger Returns” potwierdził należny mu status. Jeśli lubicie wiszący tuż nad głową, dudniący bas i ciężką, chropowatą nawijkę, zakochacie się w tym krążku.

Na koniec szczypta lokalnego patriotyzmu, czyli trochę rapu z 71. Jot, kontynuując nową tradycję „rapowych poniedziałków”, zaserwował nam kolejny numer. No i nie ma co się rozpisywać, tego trzeba po prostu posłuchać.

A na deser jeszcze cieplutki teledysk do „Miłości” (w wersji zremiksowanej przez Romańskiego) z ubiegłorocznej EP-ki Kościeya „Kto jak nie my?”. Teledysk – zaznaczmy – cokolwiek psychodeliczny, więc jeśli nie chcecie, żeby przyśnił wam się świdrujący wzrokiem seryjnego mordercy Andrzej, lepiej nie odpalajcie klipu tuż przed snem. Ale tak to wiadomo – mistrz. No i dodatkowe punkty ode mnie za ujęcia kręcone na Gaju. One love!

Czytamy się za tydzień!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *