Nie masz czasu śledzić na bieżąco, co dzieje się w polskim rapie? A może nie masz ochoty przedzierać się przez morze gównianych kawałków w poszukiwaniu perełek? Nie ma sprawy, zrobię to za Ciebie.

Nie przedłużając – oto najciekawsze momenty pierwszego kwartału 2016 roku.

Na pierwszy ogień idzie elbląski duet Flojd/Wiro, czyli autorzy świetnego, wydanego w marcu albumu „Kilka stopni wyżej”, o którym – jak mniemam – mało kto słyszał. A to rzecz naprawdę nieprzeciętna.

Flojd, którego możecie kojarzyć z gościnnych zwrotek u VNM’a albo z numeru na producenckiej płycie Czarnego HIFI, to raper jakich na naszej scenie niewielu. Potrafi znakomicie łączyć techniczne skille ze szczerymi, mocno emocjonalnymi i wciągającymi tekstami. W połączeniu z truskulowymi bitami Wira siada to doskonale.

Zresztą, sprawdźcie sami – dawno nie słyszałem tak poruszającego lovesonga jak poniższy utwór.

 

Sarius to kot. Soulpete to też kot.

Pierwszy to najlepszy raper młodego pokolenia, który mimo niedługiego stażu, ma już na koncie dwa bardzo dobre longplaye (jeden wyprodukował mu DJ Eprom, drugi – O.S.T.R.) plus kilka EP-ek i mikstejpów, a także mnóstwo świetnych gościnnych zwrotek.

Naprawdę miło obserwuje się, jaki progres zalicza niemal z kawałka na kawałek. Gość ma wszystko, czego potrzebuje dobry MC. Technikę, głos, ale przede wszystkim potężną energię i charyzmę, którymi roznosi każdy bit, który wpadnie mu w ręce.

Soulpete, wiadomo. Absolutny top jeśli chodzi o rodzimych producentów, mający własny, rozpoznawalny już po pierwszych dźwiękach styl, wynajdujący piękne sample i doprawiający je szczyptą brudu, mocnymi bębnami i mięsistym basem.

W maju światło dzienne ujrzy ich wspólna EP-ka „Zero Starań”. Spoko, jeśli dalej będą się tak nie starać jak na ostatnim singlu, to z dużym prawdopodobieństwem zakasują całą konkurencję.

 

Jako jeden z niewielu może im zagrozić Bonson, który na początku maja wydaje swój kolejny longplay (tym razem już nie na bitach Matka, tylko wyprodukowany przez różnych bitmejkerów) „Znany i Lubiany”.

Do Bonsa mam słabość od chwili, gdy pierwszy raz go usłyszałem. Wiadomo, miewa wahania formy (słabszy album „MVP”, a niedługo potem kapitalne „Lepiej nie pytać” nagrane z Soulpete’em), ale ja go mogę słuchać zawsze i wszędzie.

I o ile jestem w stanie zrozumieć, że komuś jego stylówka może nie podchodzić, o tyle nikt nie przekona mnie, że to słaby gracz. NIE-MA-BA-TA. A ostatni kawałek to kwintesencja tego, co w jego rapie najlepsze. Po prostu, tłusty rap.

Z nową płytą Rasmentalism mam problem. Słucham jej i słucham, i nie mogę się do niej przekonać.

Owszem, muzycznie jest bardzo dobrze. Mentos postawił tym razem na mniej rozbudowane aranżacje, czasem ocierające się wręcz o minimalizm, i to zmiana na pewno na plus.

Natomiast Ras jest jakiś taki, nie wiem, niewyraźny. Są momenty, gdy potrafi przykuć uwagę fajnie złożoną, celną linijką, doceniam fakt, że teksty są dopracowane, bardzo osobiste, ale całość nie robi na mnie takiego wrażenia jak choćby mój ulubiony z całej dyskografii tego duetu „Hotel trzygwiazdkowy” czy „Za młodzi na Heroda”.

Ale uczciwie trzeba przyznać, że na „1985” też są niezwykle mocne momenty. To choćby „Jeszcze jeden kieliszek”. Kawałek z automatu skojarzył mi się z „Muzyką rozrywkową” Pezeta (i to nie tylko za sprawą otwierającego utwór follow-upu do „Sexmisji”), jedną z moich ulubionych polskich płyt ever.

Bit to majstersztyk, a i rap Rasa brzmi tu inaczej niż na reszcie albumu. Petarda.

A tak a’propos Pezeta. Mogło Wam to umknąć, ale i od niego dostaliśmy ostatnio dawkę nowej muzyki.

Co prawda sam raper zastrzega, że do jego powrotu i kolejnego albumu jeszcze daleka droga, ale i tak fajnie posłuchać nowych wersów od tego – bądź co bądź – jednego z najlepszych polskich MC’s. Zwłaszcza, że są one podane na kapitalnym – zresztą jak zawsze – bicie Czarnego i okraszone przyjemnym teledyskiem, a właściwie trailerem filmu.

Paweł z Ursynowa wciąż ma to „coś” i pozostaje trzymać kciuki, by jeszcze nie kończył muzycznej kariery. Bo skillami i charyzmą nadal plasuje się w ścisłej czołówce.

Teraz coś z lokalnego, wrocławskiego podwórka.

Roszja, jeden z najciekawszych i zarazem najbardziej niedocenianych polskich raperów, którego fanem jestem od pierwszej demówki „Dusza Podziemia”, szykuje nowy projekt we współpracy z Magierą, zatytułowany „Ucieczka z kolonii”

Single zaostrzają tylko apetyt i zwiastują rzecz nietuzinkową. Zresztą, czy któryś projekt Roszji był tuzinkowy?! Ja to kupuję w ciemno.

 

O Adim Nowaku już się tutaj rozpisywałem. Więc tylko przypomnę najlepszy numer z EP-ki „Nienajprawdziwsze”, którego bridge – ku w pełni uzasadnionej irytacji mojej drugiej połówki – nuciłem przez dłuższy czas.

Pelson to jeden z tych weteranów polskiej sceny, którzy ładnie się starzeją. Niby wciąż rapuje tak samo, niby te rymy to nic wyszukanego i odkrywczego, ale za to jak to brzmi?!

Jest vibe, jest styl, głowa się buja, wszystko się zgadza. Z członków legendarnej Molesty to właśnie Pelego lubię słuchać najbardziej. No i wydaje się być naprawdę sympatycznym gościem. Props!

O Quebonafide ostatnio jakby nieco ciszej. Chłopak podróżuje, spełnia marzenia, więc siłą rzeczy na rap ma mniej czasu. Ale to chyba tylko cisza przed burzą.

Que pracuje bowiem nad ambitnym projektem „Egzotyka”, powstającym w trakcie podróży dookoła świata. I jeśli reszta płyty utrzyma poziom kawałka nagranego w Meksyku, o tym utalentowanym raperze znów będzie bardzo głośno.

Na koniec o gościu, na którego w podziemiu jest teraz naprawdę spory hype. Ja go do końca nie podzielam, ale trzeba przyznać, że Kaz Bałagane, bo o nim mowa, ma papiery na dobrego rapera.

A że jestem obecnie na etapie oglądania kapitalnego serialu „Narcos”, to siłą rozpędu (i rzutem na taśmę) nowy numer Kaza załapał się do mojego podsumowania pierwszego kwartału 2016 roku w polskiej rapgrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *