kk_lecechwilaspadam_1cd_front-300x300O Knapie głośno jest od momentu, gdy tylko pojawił się w Alkopoligamii. Wyróżniał się od samego początku – nie tylko wzrostem, ale też laidbackowym flow czy wrodzoną naturalnością i luzem, a fani szybko (umówmy się, jednak trochę na wyrost) ochrzcili go polskim Devinem The Dude. Zresztą sam poświęciłem mu dwa wpisy, już niemalże rok temu nazywając nadzieją rodzimego rapu, a nieco później stawiając w jednym rzędzie z Quebonafide w gronie najlepszych żółtodziobów na polskiej scenie.

Nic dziwnego, że to właśnie jemu pierwszemu – spośród młodych żbików – Mes dał szansę zadebiutować oficjalnym longplayem, po półtorarocznym terminowaniu pod czujnym okiem bardziej doświadczonych kolegów z wytwórni. I właśnie tak to powinno wyglądać – trenujesz, puszczasz EP-kę i kilka luźnych numerów, dajesz się poznać w paru gościnnych zwrotkach, a dopiero potem wychodzisz do ludzi z  długogrającym krążkiem.

Dźwignął? Ano dźwignął. Jasne, nie jest to album idealny, trochę za długi, momentami nierówny, ale mimo wszystko bardzo dobry. Zwłaszcza w taką pogodą, gdy żar leje się z nieba, a jedynym znośnym dla organizmu wysiłkiem jest spacer do lodówki po schłodzoną Perłę (czy co tam kto lubi). Ale żeby nie było – jestem pewien, że także zimą Kuby będzie słuchało się z przyjemnością.

Przede wszystkim dlatego, że on po prostu bardzo dobrze rapuje. I nawet jeśli komuś nie do końca odpowiada poruszana na „Lecę, chwila, spadam” tematyka i nie może odnaleźć się w upalonym i sowicie podlanym chmielowym trunkiem świecie Knapa, talentu młodemu Alkopoligamiście odmówić nie sposób. Ma swój charakterystyczny, nieśpieszny styl kładzenia wersów na bit, stroni od eksperymentów z flow (i dobrze, w końcu nie każdy na tej scenie musi być, do cholery, Piotrem Szmidtem) i  po prostu płynie. Ale za to jak płynie?!

No dobra, ale co z tymi tematami? Rzeczywiście tylko o tej wszędobylskiej Perle, jointach i melanżach jest ta płyta? Nie do końca. Kuba już na dzień dobry zastrzega co prawda: nie licz na wytworne zwrotki, bo jako finisz weekendów mam wywrotne wtorki, ale to bardziej mrugnięcie okiem do słuchacza niż realna groźba. Bo szesnastkom Knapa nie sposób odmówić polotu, co jakiś czas błyśnie follow-upem, a kawałki takie jak „Nie ma szans” dobitnie pokazują, że ma on do opowiedzenia sporo ciekawych rzeczy o sobie, a jego życie to jednak nie niekończąca się sielanka.

„24/7 chce Ci świat upiększać, Knap kiedyś fan, dziś mówią: spadkobierca”

Rzeczywiście, jeśli komuś w naszym kraju najbliżej do kontynuowania g-funkowego nurtu, udanie przeniesionego na rodzimy grunt przez 2cztery7, to właśnie Kubie. On ma to we krwi i brzmi jakby na co dzień mieszkał nie w Warszawie, a w spalonej słońcem Kalifornii. Zresztą wystarczy posłuchać „Pierdolę Was, piję browar”, gdzie pod żadnym względem nie ustępuje Mesowi, Stasiakowi czy Pjusowi (osobny props za namówienie chłopaków do pierwszego od dawna wspólnego numeru) i na bicie SoDrumatica wzbogaconym talkboxem Głośnego odnajduje się znakomicie.

Zostańmy na chwilę przy producentach. Kuba – choć zapewne nie miałby żadnych problemów z namówieniem do współpracy – zrezygnował ze znanych ksywek. Szerzej rozpoznawalnych bitmejkerów mamy tu jak na lekarstwo – oprócz wspomnianego SoDrumatica, jest jeszcze tylko Szogun (który ponownie pokazał jakim jest szefem i bitem do „Mhm” potwierdził swoją wszechstronność oraz talent do komponowania momentalnie zapadających w głowę dźwięków).

Kilka bitów Knap zrobił sam (i spisał się bez zarzutu), a większość podkładów to dzieło szerzej nieznanych, młodych kotów. Spośród nich zdecydowanie wyróżnia się Wrotas, który zaserwował nam dwa przepyszne dania („Nie ma szans” i „Ostatni joint”). Ten gość ma przed sobą przyszłość.

Zresztą, podobnie jak Kuba, który brzmi jakby nigdy nie słuchał polskiego rapu, a skupiał się na tym, co najlepsze za oceanem, tak i bitmejkerzy na tym albumie wysmażyli sztosy, których na pewno nie powstydziliby się producenci z upal(o)nego zachodniego wybrzeża USA, a o które nad Wisłą nader trudno. No mają chłopaki swój odrębny lot (zarówno rapowo, jak i muzycznie). I ja to kupuję.

„Lecę, chwila, spadam” to bez dwóch zdań jedna z najmocniejszych tegorocznych pozycji. Sam Knap ujmuje szczerością, czasem bezczelnością (przy „Wszystko, co masz” nie sposób się nie uśmiechnąć), ale przede wszystkim swobodą w odnajdywaniu się na wymagających bitach i niczym nieskrępowanym luzem w nawijce. No jest świetny po prostu. Pytanie, jak – po tak wysoko zawieszonej poprzeczce – poradzi sobie z „syndromem drugiej płyty”. Ale on pewnie w ogóle nie zaprząta sobie tym głowy, tylko odpala kolejne piwko. Więc weźmy z niego przykład.

Kuba Knap „Lecę, chwila, spadam” Alkopoligamia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *