Zacznijmy od… końca.
Końcówka roku przyniosła bowiem kilka wydarzeń, po których na usta cisnął się refren Mielzky’ego z „Lavoramy” Ortegi Cartel. Żenujące zachowanie Piha (zresztą nie pierwsze w dossier tego rapera) na urodzinach DJ Black Belt Grega, wyciek do sieci niemal całej płyty Quebonafide na długo przed premierą czy beef Deysa z SB Maffiją, rozpętany po tym jak ten pierwszy śmiał przyjść na koncert w przydługim t-shircie, czym z automatu zasłużył sobie – zdaniem tych drugich – na miano „pedała”. Nic tylko wstydzić się, że słucha się tej muzyki.
Na szczęście w tym samym czasie VNM wypuścił KA-PI-TAL-NY numer „Linie”, którym przywrócił wiarę w to, że polski rap nie stacza się po równi pochyłej. Serio, to jeden z lepszych kawałków 2014 roku, świetnie poskładany technicznie, bezbłędnie nawinięty, a charyzmą rapera można by obdzielić co najmniej kilku aspirujących do tytułu króla polskiego rapu graczy. Wystarczy posłuchać z jaką siłą i pewnością wyrzuca z siebie wersy „Nie jestem mistrzem ceremonii, to gejowska nazwa, jestem skurwysynem, który nakurwia ten sztos na kablach” albo jak kończy follow-upem do Evidence’a, rozstawiając konkurencję po kątach. Klasa.
To był na pewno bardzo dobry, a nawet świetny rok dla Alkopoligamii. Przede wszystkim dostaliśmy od nich dwa znakomite albumy – Mesa (o którym szerzej przeczytacie tu) i Kuby Knapa (o tym z kolei więcej tutaj), ale nie zabrakło też innych sukcesów.
O chłopakach naprawdę głośno zrobiło się pod koniec roku, głównie za sprawą udziału w kampanii „Wyloguj się do życia”, gdzie ramię w ramię z Robertem Lewandowskim i Wojtkiem Szczęsnym namawiali młodych ludzi do wstania sprzed monitorów i aktywności w „realu”. Potem przyszły liczne wywiady w wiodących mediach (gazeta.pl, TOK FM itp.), a nazwę wytwórni zaczęło kojarzyć sporo osób spoza hermetycznego światka polskiego hip-hopu.
Mes i spółka zdążyli też zaatakować rynek piwowarski złocistym trunkiem z logo Alkopoligamii na etykiecie (co do samego smaku piwa opinie są podzielone, niemniej jednak to nie lada gratka dla każdego fana), wydać parę innych płyt, w tym choćby na pierwszy rzut oka i ucha zupełnie niepasujące do profilu wytwórni Małe Miasta, a rok zakończyli z przytupem wypuszczając numer, który z pewnością zagościł na wielu sylwestrowych playlistach.
[youtube=http://youtu.be/ipCthftjnmU]
Zgodnie z moimi przewidywaniami sprzed roku, pazury pokazali producenci. Bardzo dużym oczekiwaniom sprostał Soulpete, którego „Soul Raw” to kawał znakomitego rapu zza oceanu na światowej klasy bitach. I tylko żal, że album odbił się tak słabym echem nad Wisłą, bo choćby numer z Oddisee to jedna z najmocniejszych rzeczy zeszłego roku.
[youtube=http://youtu.be/F1v0WGj2KOY]
„Nokturny & Demony” Czarnego HIFI to natomiast jedna z tych płyt, które najdłużej gościły w ciągu minionych 12 miesięcy w moich słuchawkach. Godna kontynuacja „Niedopowiedzeń”, album dopracowany w każdym calu, zróżnicowany brzmieniowo (jest tam miejsce i na klasyczny rap, i na trip-hop, i na elektronikę), w przeważającej większości z dobrymi albo bardzo dobrymi zwrotkami zaproszonych raperów, których jednak – co trzeba uczciwie przyznać – przyćmiła Iza Kowalewska w zupełnie niehip-hopowym kawałku.
[youtube=http://youtu.be/Xe7oPvRwL2I]
No i jedno z najważniejszych wydarzeń zeszłego roku, czyli powrót Noona. Powrót do flirtu z rapem rzecz jasna – odpowiedzialny za legendarne płyty Grammatika i Pezeta producent wspólnie z Hattim Vattim przygotował album na poły instrumentalny, na którym jednak znalazło się miejsce dla gościnnych zwrotek m.in. Eldo, Małpy, Jotuze czy Hadesa. I chociaż wskutek tej kolaboracji nie powstało dzieło wybitne, to jednak zdecydowanie warto posłuchać choćby po to, by przekonać się, że chemia między pierwszym z wymienionych raperów a Mikołajem Bugajakiem wciąż jest taka jak na „Światłach miasta”.
[youtube=http://youtu.be/YVtit7OX92I]
Późnym latem (a może wczesną jesienią?) naszą sceną zatrząsł mikstejp duetu PRO8L3M, oparty na samplach z polskiego synthpopu z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Sam dość długo przekonywałem się do charakterystycznego rapu Oskara, często płynącego gdzieś obok bitu. Nie można mu jednak odmówić ulicznego sznytu i niepodrabialnego stylu, a opowiadane przez niego historie wciągają bez reszty. Warto na dłużej zagłębić się w ten brudny świat, bo „Art Brut” to miejska poezja w świetnym wydaniu. Mocna rzecz.
[youtube=http://youtu.be/alUDErfhJdw]
Co jeszcze? Dwie dobre płyty dał Bonson, od kilku lat jeden z moich ulubionych graczy, choć może gdyby kosztem ilości, skupił się nieco bardziej na jakości, otrzymalibyśmy album wybitny, który przeskoczyłby poprzeczkę zawieszoną „Historią po pewnej historii”.
Bardzo udane krążki dostaliśmy od kilku weteranów (Włodi, Tede, Spinache), nieco nadszarpniętą ostatnimi wydawnictwami reputację naprawił więcej niż porządnym albumem Hades, na pozycji jednego z najbardziej utalentowanych młodych wilków umocnił się kolejnym świetnym LP Sarius.
Nie można też nie wspomnieć o zeszłorocznej płycie Fisza i Emade. Bo choć „Mamut” to album w znikomym procencie hip-hopowy, to jednak bracia Waglewscy wywodzą się z tego gatunku i na dodatek wysmażyli krążek, która zakasował konkurencję, nie tylko tę rapową, ale też z innych kręgów polskiej muzyki.
Fisz hipnotyzuje głosem (podobnie jak towarzysząca mu w kilku numerach Justyna Święs z The Dumplings), a Emade kolejny raz udowadnia, że jest jednym z najlepszych bitmejkerów (o ile nie najlepszym) w kraju. Piękna płyta.
[youtube=http://youtu.be/kaZUlysfV_0]