W wywiadzie u Artura Rawicza Mes zdradził, że pierwotnie chciał nadać swojej nowej płycie tytuł „Moim kolegom odjebało, ale czy mi nie?”. No cóż, pewnie niejeden fan warszawskiego rapera, odsłuchawszy krążek zatytułowany ostatecznie „AŁA.”, mógłby odpowiedzieć Typowi: „tak Mesie, odjebało Ci”.
Idę bowiem o zakład, że nowe wydawnictwo spolaryzuje słuchaczy jak żaden wcześniejszy longplay Piotrka. Jedni – ci, którzy podpisaliby się pod powyższym stwierdzeniem – będą krytykować Mesa za zbyt mało rapu w rapie, popowe brzmienie niektórych utworów, nadmiar śpiewanych akcentów czy przekombinowane flow w części kawałków. Ci drudzy pochwalą szerokie muzyczne horyzonty, odważne eksperymenty i eklektyzm.
Ale o ile Typ jest bezdyskusyjnie najlepszym raperem w Polsce, to już najlepszym rodzimym wokalistą nie jest na pewno, co zresztą dobitnie udowadnia choćby towarzyszący mu w otwierającej płytę „Codzienności” Dawid Podsiadło. Stąd ten flirt ze śpiewem przynosi efekty raz lepsze („Bledną”, „Jak nikt” czy „Pokaż mi dom”), raz gorsze („Unisex”, „Nieiskotne”).
Muzyczna ekstraklasa
To także najlepsza i najbardziej dopracowana pod kątem muzycznym płyta Mesa. Bity od pierwszego do ostatniego trzymają bardzo wysoki poziom, a ich różnorodność (od na wskroś nowoczesnych, przestrzennych kompozycji Wrotasa, przez wykręcone, wwiercające się w głowę produkcje RAU’a, jazzujące podkłady duetu Max Fiszer czy zamykający album kapitalny bit do „Zawsze mogę liczyć na”, zagrany przez zastęp świetnych instrumentalistów aż do przebojowej elektroniki autorstwa Michała Foxa Króla i Andrzeja Fonai Pieszaka) nawet na moment nie pozwala się nudzić.
Celowo nie wymieniłem podkładów do „Pokaż mi dom” i „Jak nikt”. Ich autorom bezapelacyjnie należy się bowiem osobny akapit. Pierwszy wysmażyli wrocławianie z Night Marks Electric Trio i jest to jeden z tych momentów na „AŁA.”, gdy już przy pierwszych dźwiękach mam ciarki. To mój ulubiony bit na tej płycie i niezbity dowód, że gdyby panowie zechcieliby połączyć siły na nieco dłużej niż jeden kawałek, niechybnie rozbiliby bank. Krótko: chapeau bas!
Drugi to dzieło Korteza, czyli gościa, który w zeszłym roku szturmem wbił się na polski rynek muzyczny, uwodząc szczerością i wyjątkową barwą głosu. Na „Bumerangu” dwa teksty napisał Kortezowi Mes, teraz muzyk odwdzięczył się raperowi oszczędnym (nagranym tylko przy użyciu klawiszy Rhodesa i gitary basowej), ale niezwykle klimatycznym i hipnotyzującym bitem. Tu znów przeszły mnie dreszcze.
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=u7c2G5xCR2c]
Lekko nie ma
„AŁA.” to również najtrudniejsza w odbiorze płyta w karierze warszawskiego MC. Sam Piotrek, w przytoczonym na początku wywiadzie u Rawicza, wspominał, że po dość prostym w formie i treści „Trzeba było zostać dresiarzem”, chciał wykonać zwrot i nagrać materiał, który będzie dużo bardziej skomplikowany. Nie da się ukryć, udało mu się.
Mes przyzwyczaił nas do tego, że rapuje o tym, o czym na polskiej scenie nie rapuje nikt inny. Popowy kawałek o relacjach z kotem? Proszę bardzo. Banger o braku czasu na czytanie książek? Checked. Bezkompromisowy numer o wizytach u terapeuty? A i owszem. Wciąż jest sporo numerów z publicystycznym zacięciem („Ale psa byś przytulił”, „Zawsze mogę liczyć na”), ale w wielu momentach Piotrek wraca do tego, za co cenili go mający głód autobiografii słuchacze („Czy ty to ty?”, jakby żywcem wyjęte z „Kandydatów na szaleńców” czy „Mój terapeuta”). W tym wszystkim brakuje jednak trochę spójności, myśli przewodniej, konceptu. Każdy numer jest odrębnym bytem, z odrębnym klimatem i stylem.
Trudność tej płyty nie polega jednak tylko na doborze tematów. Mes za punkt honoru stawia sobie nieustanne eksperymenty z flow. I na tym polu nie ma sobie równych – wystarczy posłuchać, co dzieje się choćby w drugiej zwrotce „Codzienności”, gdy Typ z lekkością i swadą rapuje ultra-trudną zbitkę słów:
Polski klasyk
Jurne asy bez kasy
Klną basem pod russian embassy
Na spodniach post-kebabowe lampasy
I na etapie kiedy dwa etaty mamy ku uciesze naszej
Pełne japy szamy, pełne szafy, domy, bierzesz mnie na stronę
Mówisz może ziomek luzujemy z tonem?
Czasem jednak wokalna ekwilibrystka, choćby w „Pytajnikach” czy „Przewozie osób”, sprawia, że numeru zwyczajnie trudno się słucha. Doceniam chęć ciągłego przesuwania granic możliwości własnego głosu, jednak niekiedy takie wygibasy bywają ciężkostrawne.
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=OzQoCbcko-0]
Mam z „AŁA.” jeszcze jeden problem. Na wszystkich poprzednich krążkach Typa, z miejsca, wraz z pierwszym odsłuchem, trafiałem na numery, które automatycznie zdobywały moje serce. Tak było z „Oni wciąż biegają” na TBZD, z „The Chauvinist” na Lepszych Żbikach, z „Głodem zwycięstwa” na KnS itd. Teraz takiego utworu jeszcze nie znalazłem. Najbliżej do tego jest kawałkom „Jak nikt”, „Czy ty to ty?” (ale to single, które znałem już wcześniej), „Ride” czy „Pokaż mi dom”.
No to w końcu co? Fajna ta płyta czy nie? Szczerze, to pierwszy raz w przypadku krążków Mesa, gdy nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. „AŁA.” to album ciekawy, dopracowany w każdym szczególe, pełen smaczków, rewelacyjny muzycznie, ale jednocześnie trudny w odbiorze, miejscami przekombinowany, mało spójny, bez utworów, które z automatu stają się hip-hopowymi hymnami. Jedno jest pewne: nudy nie ma. A przecież o to Mesowi chodziło.
2 Replies to “Nudy nie ma, ale czy jest zajebiście?”